A co, jeśli brak pracy i wszystkie kłopoty z nim związane, mam zapisane w genach, odziedziczone po rodzicach?
Moi rodzice mieli średnie wykształcenie, oboje skończyli technikum i zdali maturę. Choć oboje marzyli o studiach, to w latach 60., kiedy dorastali, technikum wydawało się ich rodzicom sensowniejszym wyjściem niż jakieś tam uniwersytety. Moja mama została zatem księgową (choć marzyła o ASP), tata chemikiem (ale marzyły mu się studia historyczne).
Przez ostatnie lata swojego życia nie pracowali, a zmarli oboje młodo, około pięćdziesiątki. Pamiętam ten okres coraz to bardziej mgliście,bo byłam wtedy nastolatką. Najbardziej pamiętam poczucie beznadziei i bezsilności i wrażenie, które wtedy miałam, że pieniądze to coś, co bardzo trudno zarobić. I że praca to coś bardzo ważnego, ale trudnego do zdobycia.
Mój ojciec odszedł z pracy kiedy zaczęła się prywatyzacja jego zakładu. Wtedy był już po udarze, więc ostatnie miesiące pracy był na zwolnieniu, nie mógł pracować, miał problemy z mówieniem, z poruszaniem się. W podobnym okresie straciła pracę moja mama. Była z zawodu księgową, w latach 80. pracowała w aptece w centrum miasta. Po przełomie lat 90. apteka została chyba sprywatyzowana, a moja mama zatrudniła się w nowych, bardzo nowoczesnych jak na tamte czasy delikatesach, została główną księgową. Ta praca musiała być bardzo dobrze płatna, bo nagle zaczęliśmy mieć więcej pieniędzy, zaczęło nas być stać na nowe sprzęty, telewizor, jakieś wakacje nad morzem. Była też bardzo wymagająca, pamiętam z tego okresu że mama sporo pracowała też w domu, wieczorami, że uczyła się jakichś przepisów, czytała dziennik ustaw. Zrobiła sobie taki kącik do pracy w jadalni i tam spędzała całe wieczory, nad papierami. W pewnym momencie jednak odeszła z tej pracy czego długo nie mogłam zrozumieć - i dopiero później dowiedziałam się, że zrezygnowała z pracy, bo szefostwo zaczęło od niej wymagać kreatywnej księgowości,ukrywania jakichś dochodów firmy czy przekrętów na podatkach, nie wiem dokładnie.
Mama próbowała jeszcze rozkręcać jakiś biznes, bo wtedy chyba wszyscy chcieli czymś handlować, ale nic z tego nie wyszło i rodzice zostali z kredytem na kilka lat. Byłam wtedy nastolatką, zaczynałam coraz więcej rozumieć i tak właśnie zapamiętałam moich rodziców z tamtego okresu: wiecznie zajętych jakimiś obliczeniami, zatopionych w druczkach, kłócących się o pieniądze i bez widoków na jakąkolwiek zmianę tej sytuacji.
Potem oboje zaczęli poważnie chorować, byli na zasiłku dla bezrobotnych (to się wtedy nazywało wdzięcznie "kuroniówką"), później na rencie. I nagle zniknęło to, co do tej pory uważałam za normę, czyli jako taki dostatek, bez kłopotów finansowych i martwienia się o kasę pod koniec miesiąca. Nagle zaczęłam słyszeć, że nie mamy na coś pieniędzy. Trzeba było zacząć oszczędzać i planować wydatki tak, żeby starczyło na wszystko.
I czasem, kiedy moje notoryczne kłopoty z pracą bardziej mi dokuczą, albo kiedy przepadnie mi jakieś dobrze płatne zlecenie, zastanawiam się, ile z tej mojej nieudolności bierze się z tamtego okresu, kiedy moim rodzice nagle obudzili się z ręką w nocniku i już nigdy nie wrócili do normalnego życia.
Wiem, że moja sytuacja jest inna, że w latach 90. setki tysięcy ludzi dostało po dupie i wpakowało się w kłopoty. Wiem że mam lepsze perspektywy niż oni wtedy, wiem że teraz jest pod wieloma względami łatwiej i że kiedyś wyjdę na prostą. Tylko nie wiem kiedy. Bo nie brak mi pracowitości i dobrych chęci, ale jakoś to się nie przekłada na moje zarobki. Czy to możliwe, że rynek pracy jest nadal rodzajem ruletki: albo trafisz, albo nie trafisz?
Moi rodzice mieli średnie wykształcenie, oboje skończyli technikum i zdali maturę. Choć oboje marzyli o studiach, to w latach 60., kiedy dorastali, technikum wydawało się ich rodzicom sensowniejszym wyjściem niż jakieś tam uniwersytety. Moja mama została zatem księgową (choć marzyła o ASP), tata chemikiem (ale marzyły mu się studia historyczne).
Przez ostatnie lata swojego życia nie pracowali, a zmarli oboje młodo, około pięćdziesiątki. Pamiętam ten okres coraz to bardziej mgliście,bo byłam wtedy nastolatką. Najbardziej pamiętam poczucie beznadziei i bezsilności i wrażenie, które wtedy miałam, że pieniądze to coś, co bardzo trudno zarobić. I że praca to coś bardzo ważnego, ale trudnego do zdobycia.
Mój ojciec odszedł z pracy kiedy zaczęła się prywatyzacja jego zakładu. Wtedy był już po udarze, więc ostatnie miesiące pracy był na zwolnieniu, nie mógł pracować, miał problemy z mówieniem, z poruszaniem się. W podobnym okresie straciła pracę moja mama. Była z zawodu księgową, w latach 80. pracowała w aptece w centrum miasta. Po przełomie lat 90. apteka została chyba sprywatyzowana, a moja mama zatrudniła się w nowych, bardzo nowoczesnych jak na tamte czasy delikatesach, została główną księgową. Ta praca musiała być bardzo dobrze płatna, bo nagle zaczęliśmy mieć więcej pieniędzy, zaczęło nas być stać na nowe sprzęty, telewizor, jakieś wakacje nad morzem. Była też bardzo wymagająca, pamiętam z tego okresu że mama sporo pracowała też w domu, wieczorami, że uczyła się jakichś przepisów, czytała dziennik ustaw. Zrobiła sobie taki kącik do pracy w jadalni i tam spędzała całe wieczory, nad papierami. W pewnym momencie jednak odeszła z tej pracy czego długo nie mogłam zrozumieć - i dopiero później dowiedziałam się, że zrezygnowała z pracy, bo szefostwo zaczęło od niej wymagać kreatywnej księgowości,ukrywania jakichś dochodów firmy czy przekrętów na podatkach, nie wiem dokładnie.
Mama próbowała jeszcze rozkręcać jakiś biznes, bo wtedy chyba wszyscy chcieli czymś handlować, ale nic z tego nie wyszło i rodzice zostali z kredytem na kilka lat. Byłam wtedy nastolatką, zaczynałam coraz więcej rozumieć i tak właśnie zapamiętałam moich rodziców z tamtego okresu: wiecznie zajętych jakimiś obliczeniami, zatopionych w druczkach, kłócących się o pieniądze i bez widoków na jakąkolwiek zmianę tej sytuacji.
Potem oboje zaczęli poważnie chorować, byli na zasiłku dla bezrobotnych (to się wtedy nazywało wdzięcznie "kuroniówką"), później na rencie. I nagle zniknęło to, co do tej pory uważałam za normę, czyli jako taki dostatek, bez kłopotów finansowych i martwienia się o kasę pod koniec miesiąca. Nagle zaczęłam słyszeć, że nie mamy na coś pieniędzy. Trzeba było zacząć oszczędzać i planować wydatki tak, żeby starczyło na wszystko.
I czasem, kiedy moje notoryczne kłopoty z pracą bardziej mi dokuczą, albo kiedy przepadnie mi jakieś dobrze płatne zlecenie, zastanawiam się, ile z tej mojej nieudolności bierze się z tamtego okresu, kiedy moim rodzice nagle obudzili się z ręką w nocniku i już nigdy nie wrócili do normalnego życia.
Wiem, że moja sytuacja jest inna, że w latach 90. setki tysięcy ludzi dostało po dupie i wpakowało się w kłopoty. Wiem że mam lepsze perspektywy niż oni wtedy, wiem że teraz jest pod wieloma względami łatwiej i że kiedyś wyjdę na prostą. Tylko nie wiem kiedy. Bo nie brak mi pracowitości i dobrych chęci, ale jakoś to się nie przekłada na moje zarobki. Czy to możliwe, że rynek pracy jest nadal rodzajem ruletki: albo trafisz, albo nie trafisz?