Przejdź do głównej zawartości

Nie zrozumie

To, że tak często jestem bez pracy trochę poprzestawiało mi w głowie.

Przede wszystkim brak kasy i stałej pracy zmienił moje podejście do ludzi, którymi się otaczam. Mówi się, że syty głodnego nie zrozumie i coś w tym jest. Moi znajomi z liceum i ze studiów dosyć prędko się ustawili zawodowo, zaczęli zarabiać regularnie. A ja odstawałam, wiecznie byłam między jedną pracą a drugą, w poszukiwaniu zlecenia, ciągle z perspektywą braku kasy. Ale dosyć długo próbowałam wpasować się w tryb życia moich znajomych. Moja partnerka protestowała, bo wiedziała, że nas na to nie stać, nie aspirowała też do tego stylu życia. Który mnie z kolei wydawał się może nie atrakcyjny (bo przepuszczanie kasy nigdy mnie nie bawiło), ile jedyny słuszny. Było o to kilka kłótni między nami, bo trochę trwało zanim pojęłam, że rozeszły mi się drogi z tymi ludźmi, których kiedyś uważałam za bliskich. Oni prowadzili skrajnie odmienny od mojego tryb życia i po iluś latach te różnice zaczęły być jaskrawe i coraz trudniejsze do przeskoczenia.
Dla moich pracujących w korpo znajomych było nie do pojęcia, że nie chcę z nimi iść na kolacje do knajpy i zapłacić za tę frajdę jakąś idiotycznie dużą z mojego punktu wiedzenia kasę. Albo ze nie pogadają z nami o wyjeździe na wczasy all inclusive. No i odkryłam, że się z nimi nudzę. I że zaczynamy się coraz bardziej różnić poglądami, postrzeganiem świata, modelem życia. Widuje się z niektórymi znajomymi sprzed lat, ale chyba coraz bardziej z sentymentu do nich, niż z prawdziwej potrzeby.

Kiedyś na imprezie, domówce u znajomych, dostałam od dosyć w sumie bliskiej znajomej srogi opieprz za to, że nie mam pracy, że nie można tak żyć, że powinnam się wziąć za siebie. To było chyba jedno z bardziej upokarzających doświadczeń w moim życiu.

Moja partnerka od wielu lat nie pracuje na etacie, ale jej praca jest zdecydowanie bardziej stabilna niż moja. Dzięki temu mamy obie sporo czasu na swoje życie, na rozwijanie nie tylko tych umiejętności, które są nam potrzebne w pracy. Kiedy posypały nam się stare kontakty towarzyskie, zaczęłyśmy sporo czasu spędzać razem, nauczyłyśmy się robić wiele nowych rzeczy, praktycznych i niepraktycznych. Pewne umiejętności były nam też potrzebne przy okazji kolejnych przeprowadzek, bo kto nie ma etatu, ten nie ma też świętego kredytu i musi mieszkać w wynajmowanych mieszkaniach, które czasem trzeba wyremontować. Umiemy odmalować mieszkanie, położyć tapetę, odnowić meble, położyć panele podłogowe i płytki, porąbać drewno, przetkać zlew, zainstalować żyrandol, wyczyścić piec, zmienić dętkę w rowerze, wymienić uszczelkę i sto innych rzeczy. Gdybyśmy miały pracę od 9 do 17 pewnie nie miałybyśmy siły ani czasu uczyć się tego wszystkiego i do każdej z tych prac zatrudniałybyśmy fachowca za odpowiednią opłatą. Nie czuję się jakoś specjalnie lepsza dzięki temu, że obie tyle umiemy, ale mam dużą satysfakcję z tej samodzielności, którą daje mi konkretna wiedza i umiejętności.

I jakoś tak się samo stało, że zaczęłyśmy się obracać, już dobrych kilka lat temu, w środowisku zdecydowanie lewicowym, mocno zaangażowanym społecznie, w którym nikt nie uważa, że brak etatu to dziwowisko albo objaw upośledzenia.